Dlaczego zdarza się, że maratończycy umierają na zawał? Czy to oznacza, że intensywny sport to ryzyko utraty zdrowia i życia? Jak wrócić do aktywności?

Jak wrócić do aktywności fizycznej po latach przerwy, albo zacząć biegać dopiero w średnim wieku? Pytamy prof. dr hab. n. med. Krzysztofa Milewskiego, kardiologa z Grupy American Heart of Poland.

Specjalizuje się m.in. w diagnostyce i leczeniu choroby wieńcowej, niewydolności serca, nadciśnienia tętniczego oraz wad zastawkowych serca, wykonuje badania i zabiegi interwencyjne z zakresu choroby wieńcowej. Jest ordynatorem oddziału kardiologii oraz dyrektorem ośrodka kardiologiczno-kardiochirurgicznego Grupy Polsko-Amerykańskich Klinik Serca w Bielsku-Białej, a także pracownikiem Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. W kręgu zainteresowań prof. dr hab. n. med. Krzysztofa Milewskiego jest także medycyna sportowa. Dlatego pytamy go, jak wrócić do sportu w latach bezczynności i czy pokusa przebiegnięcia maratonu jest dużym ryzykiem.

Panie Profesorze, mówi się, że „sport to zdrowie”, a co jakiś czas media obiega wiadomość, że kolejny maratończyk dostał udaru, albo zmarł na zawał.

Prof. dr hab.n.med. Krzysztof Milewski: Sport to jest zdrowie, tylko pamiętajmy, że sport, tak jak wszystkie inna rzeczy na świecie, jest uzależniony od dawki, częstotliwości i od rozsądku.

O ile wspomniane zgony zdarzają się relatywnie rzadko u osób młodszych, to zdarzają się już częściej u osób, które na przykład całe życie w ogóle nie były aktywne fizycznie i nagle w wieku lat 45-50 mają ochotę zmienić coś w swoim życiu.

Tak zwany kryzys wieku średniego pcha nas do spektakularnych wyczynów, a nie na przykład do spacerów.

Niestety, zwykle takie osoby zaczynając intensywnie uprawiać sport, nie mają wcześniej żadnej profilaktyki – żadnych wstępnych badań, nie mówiąc już o rozmowie z kardiologiem. Jeśli bez tego zaczynają nagle forsownie ćwiczyć, to są oczywiście potencjalnie zagrożone.

Strach się bać!

Oczywiście nie chcę tu nikogo straszyć, bo wiele zależy od indywidualnych czynników ryzyka. Ale te każdy mający ochotę intensywnie uprawiać aktywność fizyczną, powinien jednak przedyskutować z kardiologiem.

A wracając do kwestii zgonów w sporcie, to te zgony zdarzały się również wcześniej.

Tylko o nich nie słyszeliśmy?

Tak. Temat od kilku lat stał się, i dobrze, bardzo medialny. Słynny mecz piłki nożnej na Euro 2020, gdy Christian Eriksen padł na murawę i wiemy co się stało – duński piłkarz przeszedł zawał. Na szczęście ta historia skończyła się dobrze. Eriksson ma wszczepiony

specjalny rodzaj rozrusznika i nadal jest aktywnym sportowcem. Gra w piłkę i z sukcesami.

Nie każdy ma niestety tyle szczęścia.

Zdarzały się oczywiście dużo bardziej przykre przypadki. Dlatego powiem tak: Zdrowa jest odpowiednia ilość wysiłku fizycznego, nie za duża. Jeżeli chcemy ćwiczyć forsownie, pomyślmy o wizycie u kardiologa. Weźmy pod uwagę nasze osobiste ryzyko.

Jak to oszacować?

Trzeba zadać sobie kilka pytań: Czy jesteśmy już w nieco starszym wieku? Czy mamy obciążenia rodzinne? Czy ktoś w naszej rodzinie miał na przykład jakiś niewyjaśniony zgon albo zawał serca, czy udar w młodym wieku? Czy ja palę, albo paliłem papierosy? Czy mam brzuszek? Czy mam może cukrzycę? Czy problemy z oddychaniem?

To wszystko są czynniki, które powinny być brane pod uwagę i powinny nas skłonić do zastanowienia się, czy aby nie powinniśmy wybrać się do kardiologa, jeśli chcemy ćwiczyć intensywnie.

A jak jest z udarami w czasie intensywnego uprawiania sportu? Wysoki poziom cholesterolu, to główny czynnik ryzyka?

Cholesterol to jest oczywiście jeden z wielu czynników ryzyka i to jest czynnik modyfikowalny, na który możemy absolutnie wpływać. Oczywiście podniesiony poziom cholesterolu to aspekt, który trzeba brać pod uwagę, ale to tylko jeden z czynników ryzyka. Trzeba powiązać go z innymi elementami – tymi, o których wspominałem. I dlatego ważne jest spotkanie z kardiologiem. Bo wyobraźmy sobie na przykład zawodnika – amatora, który 36-latka, który ma wysoki cholesterol, jako jedyny – izolowany czynnik ryzyka, to ja, jako kardiolog, na razie nie będę zaczynał od podawania mu najsilniejszych leków, bo on może wpłynąć na ten cholesterol choćby zmianą trybu życia i dietą. Ale jeżeli siedzi przede mną 52-latek z bardzo wysokim cholesterolem i z licznymi czynnikami ryzyka, to ja do takiego pacjenta muszę podejść zupełnie inaczej. Prawdopodobnie wdrożę u niego silne leczenie hiperlipidemiczne, czyli to obniżające poziom cholesterolu, zwłaszcza tego LDL-u.

Jeśli ktoś jest młody i już ma wysoki, to nawet, jak go obniży, jest zagrożony? Pojawiają się takie teorie w internecie, ale nie wiem, czy to prawda, czy fake.

Już w młodym wieku mogą się u nas rozwijać blaszki miażdżycowe. Na początku nie ograniczają one przepływu krwi, bo zwykle mają tzw. mechanizm remodelingu pozytywnego. Czyli rosną w ścianie tętnicy, która jest elastyczna, ale z czasem objętość ściany tętnicy nie nadąża już za objętością blaszki. A wtedy blaszka miażdżycowa zaczyna się uwypuklać do światła naczynia i wciąż rosnąć, coraz bardziej ogranicza przepływ krwi.

I jeżeli jesteśmy osobami, które nie mają aktywności fizycznej, to objętość krwi płynąca przez zwężone naczynie może wystarczać do tego, by zaopatrzyć mięsień sercowy w tlen i składniki odżywcze. Jeżeli jednak będziemy ćwiczyć intensywnie, to może się okazać, że zwężenie już nie przepuści tej żądanej przez serce zwiększonej objętości krwi. I dojdzie wtedy do objawów niedokrwienia.

Jak to się objawia, możemy sami to zauważyć?

Może pojawić się uczucie ciężkości, pieczenia, gniecenia w klatce piersiowej, szczególnie przy wysiłku.

Natomiast gorszy scenariusz może być wtedy, kiedy taka blaszka miażdżycowa nawet niewielkiej objętości będzie poddana jakimś czynnikom stresogennym — zwiększonemu ciśnieniowi, stanowi zapalnemu, stresowi przewlekłemu.

Co wtedy?

Taka blaszka może wtedy pęknąć. Tego się właśnie boimy najbardziej. W miejscu pękniętej blaszki tworzy się skrzep. A skrzep zamyka przepływ krwi w tętnicy i wtedy pojawia się nagły ból świadczący o zawale, a często jest to nawet zatrzymanie krążenia. Pacjent może wtedy nawet nie zdąży nic poczuć, tylko po prostu się nagle przewraca.

To chyba właśnie te historie z maratonu?

Jeżeli mamy zawodnika, który do tej pory był nieaktywny, miał czynniki ryzyka i nagle forsownie pobiegł maraton, to taka sytuacja się oczywiście może zdarzyć.

Jest na to jakiś sposób?

Możemy te blaszki miażdżycowe ustabilizować, wygasić w nich stan zapalny. Są pewne obserwacje i badania, które sugerują, że jak uda się zmniejszyć objętość blaszek miażdżycowych, to tak przygotowanego pacjenta, już po paru miesiącach, a nawet tygodniach, możemy z pewną dozą bezpieczeństwa dopuścić nawet do cięższego wysiłku fizycznego.

Bierzemy wtedy pod uwagę całą aktywność – sumujemy wartości zarówno wysiłku tzw. tlenowego, czyli wszystkie spacery, bieganie, jeżdżenie na rowerze, jak również treningów siłowych.

O treningach siłowych też krążą sprzeczne opinie. Co Pan o nich myśli?

Kiedyś o treningach siłowych mówiliśmy głównie krytycznie, a teraz wiemy, że trening siłowy, który jest pomieszany z treningiem tlenowym, czyli ćwiczenia z podnoszenie ciężaru, zwłaszcza ciężaru własnego ciała, w połączeniu z treningiem tlenowym, daje największe korzyści dla każdego z nas.

Tylko nie zaczynamy od dźwigania zbyt dużego ciężaru?

Tak, ważna jest kwestia stopniowego budowania formy. Jeżeli nie ćwiczyłeś do tej pory, to nie bierz się za najcięższe ciężary, bo uszkodzisz sobie tkanki, narazisz się na kontuzję. I przede wszystkim zmęczysz się psychicznie tak, że nie będziesz chciał trenować już po miesiącu.

To, jakie ma Pan zalecenia dla tych, którzy nie ćwiczyli latami, ale postanowili, że wracają do sportu?

Nadaj sobie spokojne tempo, zacznij przyzwyczajać tkanki, stawy, układ krążenia do zwiększonego wysiłku i buduj formę nie w perspektywie tygodni, ale miesięcy, a nawet lat. Podsumowując: każdy wysiłek jest dobry, jeżeli zaczynamy go w dobrych proporcjach, ilościach – po prostu trzeba to robić z głową!